Opel Insignia Grand Sport 2.0 Diesel 170 KM Innovation

Opel Insignia Grand Sport 2.0 Diesel 170 KM Innovation

MARZENIA SIĘ… ZMIENIAJĄ

Nowy Opel Insignia Grand Sport 2.0 Diesel 170 KM Innovation wzbudził we mnie pewne wspomnienia. Przypomniał mi czasy, gdy pewien model tego producenta był moim motoryzacyjnym marzeniem. Z marszu zyskał więc moją sympatię. Wypatrywany długo, nareszcie jest. I nie zawodzi.

Rok 2001. Opel Vectra B po liftingu, wyprodukowany na naszym Żeraniu. Silnik 1.6 16V 100 KM, benzynowy. Kolor zielony, nadwozie typu sedan. Pamiętam, że po raz pierwszy właśnie taki model Vectry B po modernizacji zobaczyłem gdzieś na łamach jakiegoś czasopisma motoryzacyjnego. Wtedy ten samochód był dla mnie uosobieniem stylu w klasie średniej. Jego linia nadwozia, detale w stylu lusterek, które „wypływały” z przednich błotników, przetłoczenia tyłu nadwozia, przechodzące z błotników poprzez klosze lamp i dalej przez całą szerokość klapy bagażnika. Tamta Vectra to było dla mnie „coś”. No i ta wersja Sport, ze zmienionymi zderzakami, końcówką układu wydechowego i specjalnym wzorem aluminiowych felg – przez pewien czas było to moje motoryzacyjne marzenie.

Nie trzeba wybierać, czy chce się jechać dynamicznie, czy komfortowo, bo samochód w jednej chwili jest w stanie zapewnić kierowcy jedno i drugie.

Mamy rok 2017 i zarówno moje motoryzacyjne marzenia, jak i samochodowy świat uległy bardzo dużej przemianie. Przyznaję, że Vectra B w wersji Sport to nadal samochód, za którym – choćby z sentymentu – obejrzę się na ulicy, natomiast segment aut tej wielkości to już zupełnie inna bajka. Popatrzmy na przykład na ceny. Vectra B startowała z poziomu 60-ciu kilku tysięcy złotych, czyli praktycznie tyle, ile dziś kosztują biednie wyposażone i napędzane słabymi silnikami samochody klasy kompakt. Oczywiście, oferują one nawet więcej niż ówczesna klasa D, ale taka zmiana cen pokazuje, co dzieje się w samochodowym świecie. Nowy Opel Insignia Grand Sport tyle, ile kosztowała nowa Vectra B, będzie wart za kilka lat jako samochód używany. Pokazuje to jego wartość rezydualna. Jako całkiem nowy, wyceniony został na co najmniej 99 900 złotych. Wersja testowana Innovation, z kilkoma ciekawymi opcjami na pokładzie znanymi z Astry, typu system multimedialny IntelliLink czy reflektory LED IntelliLux – ale nie topowa – to wydatek ponad 150 000 złotych. Jeśli ktoś twierdzi, że to za dużo jak na Opla, to oczywiście można to argumentować, natomiast można też robić to w drugą stronę – i właśnie na takich argumentach postaram się skupić.

NAJWIĘKSZA JAK DLA MNIE ZALETA – UKŁAD JEZDNY

Poprzednia Insignia była już w ostatnim czasie ganiona za brak świeżości i dopasowania do aktualnego poziomu prezentowanego przez nowszych konkurentów. Być może coś w tym było, chociaż ja osobiście nie uważam, aby schodzący ze sceny model się zestarzał. Nie tylko wizualnie, bo to akurat kwestia gustu, ale także pod względem samej jazdy. To, co najlepsze według mnie miała poprzednia Insignia, ta nowa odziedziczyła. Właściwości jezdne, bo o nich mowa, są świetne, chociaż poprzedniczce wiele osób wytykało zbytnią ociężałość prowadzenia. Nowszy model jest bardzo stabilny praktycznie w każdych warunkach i na każdej nawierzchni, nawet tej wymagającej od zawieszenia wyciskania z siebie siódmych potów. Układ kierowniczy w połączeniu z takim układem jezdnym daje kierowcy duże możliwości, bez konieczności skłaniania się ku jakimś kompromisom. Nie trzeba wybierać, czy chce się jechać dynamicznie, czy komfortowo, bo samochód w jednej chwili jest w stanie zapewnić kierowcy jedno i drugie. 18-calowe felgi w tym nie przeszkadzają. Tylko naprawdę paskudne nierówności drogi są w stanie wstrząsnąć samochodem na tyle, żeby kierowca poczuł się przez ułamek sekundy nieprzyjemnie. Każde inne pochłaniane są i filtrowane bardzo sprawnie. Co ważne, nie są przenoszone na kierownicę, co pozwala skupić się na jeździe, a nie na walce z samochodem, który tańczy tak, jak zagra mu droga. Insignia tańczy według swojego rytmu, a kierowca bardzo szybko staje się w tym tandemie choreografem. Nowy model ma pewną cechę, którą posiada niewiele samochodów, z którymi miałem styczność – można się do niego prędko przyzwyczaić i nabrać wrażenia, że jeździ się nim już długo. Jest to cecha, którą posiadają tylko takie samochody, w których kierowca czuje się po prostu dobrze. Po zajęciu miejsca w bardzo wygodnym fotelu i ustawieniu według własnych upodobań funkcji samochodu, można jeździć długo i namiętnie nie czując, że kilometrów przybywa w szybkim tempie. Manualna skrzynia biegów działa precyzyjnie i jedyne do czego można by się przyczepić, to umiejscowienie lewarka lub skok dźwigni – przy zmianach biegów z 2, 4 i 6, trzeba odrobinę za daleko sięgać ręką w tył, aby chwycić za drążek. Po krótkiej chwili można się do tego przyzwyczaić i dłoń automatycznie sama wędruje tam, gdzie trzeba. Natomiast ja osobiście nigdy chyba nie przyzwyczaję się do braku możliwości wyboru świateł, które mam aktualnie włączone. Nowa generacja, w odróżnieniu od poprzedniej, nie ma możliwości wyłączenia czujnika zmierzchu w sposób inny niż włączenie świateł postojowych lub mijania. Ustawienie „Auto” nie pozwala już samemu wybierać, czy światła mijania rzeczywiście mają się włączać automatycznie, czy też nie. W praktyce oznacza to, że samochód nie zawsze właściwie reaguje na panujące na drodze warunki oświetleniowe i zdarzało się, że uparcie utrzymywał włączone światła mijania, mimo że był środek słonecznego dnia i po wyjeździe na przykład z tunelu powinien je przełączyć z powrotem na światła do jazdy dziennej. Pomagało dopiero zresetowanie czujnika zmierzchu poprzez wyłączenie i włączenie zapłonu. Może to być jedynie przypadłość egzemplarza, którym jeździłem i to nie przypadłość przewlekła, ponieważ ostatniego dnia, podczas oddawania samochodu przekonałem się, że czujnik zmierzchu może jednak działać prawidłowo.

MÓJ „MALUCH” PALIŁ WIĘCEJ

Jeśli chodzi o wady odczuwalne z punktu widzenia kierowcy, to właśnie na tym kończy się ich krótka lista. Nie są one w stanie przysłonić ogromu zalet tego samochodu. Miejsca w tym tekście jest trochę zbyt mało, aby je wszystkie wymieniać, skupię się więc na tej, która na mnie zrobiła największe wrażenie. O ile sposób, w jaki ten samochód jeździ już wcześniej opisałem, o tyle nie wspomniałem jeszcze o tym, jak niewiele nowa generacja flagowego Opla za taką jazdę oczekuje. 4,9 l/100 km to średnie zużycie paliwa z całego testowego dystansu, liczącego ponad 900 kilometrów. Dystans ten składał się w 40% z jazdy miejskiej i 60% jazdy w trasie, przy czym muszę zaznaczyć, że ostatniego dnia testu, przed samym zdaniem samochodu, jechałem do Warszawy w korku – gigancie, spowodowanym kolizją na jednym z warszawskich mostów. Prawie 2 godziny jazdy w ślimaczym tempie z pewnością zawyżyły ostateczny wynik i gdyby nie ten fakt, byłby on jeszcze lepszy. Muszę też zaznaczyć, że rezultat ten został osiągnięty przez kierowcę – czytaj mnie – który uparcie i bezdyskusyjnie nie uznaje systemów typu Start-Stop, wyłączających silnik na postoju i od razu po uruchomieniu silnika je dezaktywuje. Gdyby więc pozwolić temu systemowi działać, być może udałoby się z finalnego wyniku urwać kolejne 0,1-0,2 litra. Nie o to jednak chodzi, ponieważ testując nową Insignię nie uczestniczyłem w zawodach jazdy „o kropelce”. Jeździłem tak, jak jeżdżę na co dzień każdym innym samochodem, czyli płynnie – co nie znaczy powoli. Insignia odwdzięczyła się fantastycznym rezultatem jeśli chodzi o spalanie i jeżeli ktoś jeździ naprawdę dużo, to jest to bardzo poważny argument przemawiający za zakupem flagowego Opla z tym silnikiem. Oprócz wstrzemięźliwości w zużyciu paliwa, oferuje on jeszcze bardzo dobrą dynamikę jazdy i tylko zaraz po rozruchu słychać go trochę bardziej niż to być powinno. Po rozgrzaniu dźwięk staje się bardziej „miękki” i szczególnie w trasie ginie gdzieś pośród innych docierających do uszu kierowcy. Nie słychać również żadnych niepożądanych dźwięków „kabinowych”, we wnętrzu nie mieszkają żadne „świerszcze”. Oczywiście – ktoś powie – bo samochód był fabrycznie nowy. Gdy go odbierałem, miał na liczniku niecałe 300 kilometrów, więc to żaden wyczyn. Jednak wnętrze sprawia wrażenie takiego, które nawet po przebiegu 300 000 kilometrów nadal będzie trzymało poziom. Nowy Opel Insignia Grand Sport należy do tych samochodów, które dają wrażenie podróżowania solidnym sprzętem. Składa się na to kilka czynników, z pozoru niezbyt istotnych. Sposób, w jaki pracują przełączniki, dźwięk zamykanych drzwi – to wszystko sprawia, że Insignia robi na kierowcy wrażenie porządnego kawałka metalu.

PODSUMOWANIE

Nowy Opel Insignia Grand Sport to bardzo mocny gracz w klasie średniej, poskładany z bardzo dobrych klocków i to poskładany bardzo porządnie. Wykończenie wnętrza i jego spasowanie zbliża go do klasy premium i jest kontynuacją tego, co na tej płaszczyźnie zapoczątkowała najnowsza Astra. Jeśli Opel pod nowymi francuskimi skrzydłami dalej będzie podążał tą drogą, to modele starsze w stylu Vectry B – choćby i kojarzyły się bardzo dobrze – już wkrótce pozostaną tylko miłym wspomnieniem tego, jak rodziły się czyjeś motoryzacyjne marzenia.

Tekst i zdjęcia: Arkadiusz Kucharski

Podziękowania dla firmy Jastrzębski, dealera Opla z Siedlec, za użyczenie samochodu dla potrzeb realizacji materiału.


PODSTAWOWE INFORMACJE

  • Silnik: diesel, turbodoładowany, 1956 cm3
  • Skrzynia biegów: manualna 6-biegowa
  • Moc maksymalna: 170 KM przy 3750 obr/min
  • Maksymalny moment obrotowy: 400 Nm w zakresie 1750-2500 obr/min
  • Przyspieszenie 0-100 km/h: 8,7 s
  • Prędkość maksymalna: 226 km/h
  • Zużycie paliwa w cyklu mieszanym WLTP: 6,0 l/100 km
  • Zużycie paliwa średnio w teście: 4,9 l/100 km
  • Cena egzemplarza testowanego: 157 790 zł

DANE TECHNICZNE
SERWIS/GWARANCJA
WARTOŚĆ REZYDUALNA
ZDJĘCIA