MĘSKIE MINI
Z całej gamy brytyjsko-niemieckiej marki to właśnie Countryman jest modelem, w którym prawdziwy facet może poczuć się naprawdę dobrze. Nie twierdzę, że w innych modelach jest to niemożliwe, ale tu po prostu najłatwiejsze. MINI Cooper SE Countryman ALL4 w teście.
Czarny metalizowany lakier. Duże, polakierowane w dwóch kolorach felgi. Srebrny dach i obudowy lusterek zewnętrznych. Przyciemnione tylne szyby. Literka „S” na klapie bagażnika i atrapie chłodnicy. Co prawda w dziwnym odcieniu, oznaczającym hybrydową odmianę modelu, ale jest. Brązowa skórzana tapicerka z przeszyciami i lamówkami dającymi do zrozumienia, że siedzisz w drogim samochodzie. Wszystko to są wyróżniki testowanego egzemplarza, które powodują, że siedząc w takim MINI, jesteś w swoim świecie nawet wtedy, gdy bardzo zależy Ci, aby nikt nie powiedział kiedyś, że masz „babski” samochód. Taka konfiguracja jest jedną z najbardziej „męskich”, jakie w MINI można w ogóle mieć, dlatego też, gdybym miał takie auto kupić, pewnie zdecydowałbym się właśnie na tak lub podobnie wyglądający egzemplarz. Pozostawiając jednak z boku kwestię postrzegania motoryzacji pod kątem „płci”, muszę stwierdzić, że nawet gdyby to MINI było różowe, byłoby jednym z najlepszych samochodów, jakie miałem w rękach – pod kątem właściwości jezdnych oczywiście.
Na brukowanej nawierzchni najbardziej da się odczuć zamysł inżynierów projektujących układ jezdny Countryman’a. Nie masz wtedy wątpliwości, że to nie komfort tłumienia nierówności był ich priorytetem, ale ani na chwilę się temu nie dziwisz. A już na pewno nie masz im tego za złe.
Są one bez wątpienia jednym z głównych wyróżników tego samochodu, czyniących go autem po prostu wyjątkowym. Chociaż testowany egzemplarz ma coś innego, na czym przede wszystkim powinienem skoncentrować swoją uwagę, nie było to ani przez chwilę tematem przewodnim podczas jazd Countryman’em. To nie „ładowana hybryda” była tym, czym ten samochód w pierwszej kolejności do mnie przemawiał. To auto bowiem wciąż „kupuje” mnie przede wszystkim tym, jak jeździ, a nie tym, co akurat w danej chwili je napędza. Od czasu, gdy miałem sposobność poznać się bliżej z wersją SD, napędzaną dwulitrowym, 190-konnym silnikiem wysokoprężnym, minęły ponad dwa lata, a ja wciąż nie zapomniałem wrażeń, jakie tamten samochód mi zaserwował. Tym przyjemniej było wsiąść do nowego, mającego raptem lekko ponad 500 kilometrów przebiegu Countryman’a SE. Coś jest w autach tej marki, że gdy nie jeździsz nimi długo i znów usiądziesz za ich kierownicą, czujesz, że coś Cię w motoryzacyjnym życiu omijało… Ale zostawmy te rozważania, po prostu jedźmy.
NA DRODZE JAK NA TORZE
19-calowe felgi i sztywne resorowanie mają to do siebie, że na większych nierównościach MINI daje odczuć, że do podróżowania powinieneś wybierać lepszej jakości drogi. Na brukowanej nawierzchni najbardziej da się odczuć zamysł inżynierów projektujących układ jezdny Countryman’a. Nie masz wtedy wątpliwości, że to nie komfort tłumienia nierówności był ich priorytetem, ale ani na chwilę się temu nie dziwisz. A już na pewno nie masz im tego za złe. Bo gdy bruk się kończy i zaczyna asfalt, rozumiesz, że chwilowe niedogodności, które crossover MINI niejako wymusza swoim charakterem, są po prostu nieważne. Już po krótkiej chwili, gdy koła znów zaczynają toczyć się po gładkim, wypatrujesz pierwszego lepszego zakrętu z niecierpliwością, a gdy droga przed Tobą jest przez długi czas uparcie prosta, wręcz z tęsknotą. MINI Countryman daje się prawdziwie poznać bowiem tylko wtedy, gdy jazda nim nie jest monotonna. Opony w rozmiarze 225/45 R19, umożliwiające jazdę po przebiciu, dokładają swoje „trzy grosze” do sztywności resorowania, ale naprawdę się przydają, o czym mogłem przekonać się osobiście, gdy w jedną z nich podczas jazdy wbiła się śruba. Da się wtedy bez problemu kontynuować jazdę i nie trzeba bawić się w zmianę koła, albo – o zgrozo – używanie jakiejś pianki i kompresora, które rzekomo miałyby pomóc. Mogę się jednak założyć, że nawet na „zwykłych” oponach auto nie traci pazura i prowadzi się równie wyśmienicie. W takim odbiorze samochodu bardzo pomaga świetny układ kierowniczy. Zmienia on swoje zachowanie w zależności od tego, jaki tryb jazdy akurat ustawisz. Tryby są trzy: GREEN, MID i SPORT, a do ich szybkiej zmiany służy oddzielny przełącznik umieszczony w rzędzie stylowych, świetnie wyglądających, jemu podobnych braci. Tryb GREEN polecam w zasadzie tylko osobom, które bardzo na serio potraktują kwestie oszczędzania paliwa, szczególnie kupując wersję hybrydową. Najłagodniejszy tryb jazdy ma bowiem pewne cechy, które mogą nie przekonać do niego kierowców, chcących przede wszystkim czerpać z nieprzebranych pokładów „gokartowej frajdy z jazdy”. Układ kierowniczy jest „miększy”, zmiany biegów nastawione przede wszystkim na oszczędzanie paliwa, a tryb „żeglowania”, czyli odłączania napędu podczas jazdy bez wciskania pedału gazu, ma pewną cechę, mogącą powodować irytację. W momencie, gdy jadąc „na luzie” wciśniesz pedał gazu – nawet delikatnie – następuje bowiem niewielkie przyhamowanie auta, które nie tyle jest szarpnięciem pochodzącym z układu napędowego, a właśnie przyhamowaniem – zupełnie, jak gdybyś na ułamek sekundy wcisnął hamulec. Można z tym oczywiście żyć, ale efekt jest zauważalny. Na szczęście nie występuje w pozostałych dwóch trybach jazdy, a szczególnie tryb SPORT pozbawia układ napędowo-jezdny wszelkich ułomności. Gdy hybrydowe MINI przestawisz w tryb „maximum attack”, możesz być pewien, że kierownica nagle zacznie „ważyć” w dłoniach, reakcje na gaz będą ostre, a samochód odda Ci we władanie wszystkie dostępne oktany i elektrony razem wzięte. W sumie nazbierać się tego może 220 KM, ale tylko w przypadku, gdy w akumulatorze pozostało wystarczająco dużo energii, aby z Countryman’a uczynić auto ponad 200-konne. W przeciwnym wypadku, zakładając najczarniejszy scenariusz, do walki stanie tylko 125 KM benzynowego trzycylindrowego silnika o pojemności 1.5. Podczas jazd testowych ani razu się to jednak nie zdarzyło, zapewne dlatego, że akumulatory są prawie cały czas doładowywane. Oczywiście nie na tyle, żeby chcąc często jeździć na „prądzie”, MINI nie wymagało ładowania z zewnątrz. Osiągi samochodu „zatankowanego” elektronami są dosyć imponujące. Szczególnie elastyczność, która przy wykorzystaniu jedynie napędu spalinowego byłaby raczej mierna, w chwili gdy do pracy zabiorą się obydwa źródła napędu, jest naprawdę bardzo dobra. Wręcz zaskakująco dobra. Silnik elektryczny o mocy 95 KM i momencie obrotowym 165 Nm jest poważnym „zasilaczem” jednostki spalinowej i to po prostu czuć. Pierwsza setka, według danych fabrycznych, pojawia się na liczniku po 6,8 s, ale wartość ta nie robi takiego wrażenia, jak początek rozpędzania ze startu zatrzymanego. Silnik elektryczny nie czeka na spalinowy i przekazuje na tylne koła siłę napędową szybciej niż benzynowa jednostka przekaże swoją moc na przednie. Jeżdżąc w ten sposób przez cały czas oczywiście doprowadzimy do momentu, gdy na placu boju pozostanie już tylko napęd benzynowy, dlatego też warto wiedzieć, jak dodać samochodowi zastrzyku energii. Akumulator ją gromadzący ma pojemność 10 kWh „brutto”, czyli tylko teoretyczną, a naładować można go z domowego gniazdka w około 5 godzin. Standardowym wyposażeniem auta jest 1-fazowy przewód do ładowania, który opcjonalnie można zastąpić 3-fazowym. MINI twierdzi, że na samym prądzie auto przejedzie nawet 48 kilometrów, ale wartość tę należy traktować z przymrużeniem oka. Realny elektryczny zasięg samochodu użytkowanego w mieście, i to użytkowanego w sposób, do jakiego MINI wciąż kusi, wynosi około 20-25 kilometrów. O rozdysponowaniu energii elektrycznej kierowca może decydować sam lub pozostawić tę kwestię komputerowi. W tym samym rzędzie, w którym umieszczono przełącznik trybów jazdy, umieszczono również „pstrykacz” obsługujący tryby jazdy hybrydowej. Za jego pomocą można zmusić auto do jazdy wyłącznie elektrycznej, wyłącznie spalinowej – aby zostawić energię w akumulatorze na później – albo pozostawić decyzję systemowi, który odłączy silnik spalinowy, gdy uzna to za stosowne. Można również samemu zdecydować o tym, czy auto ma akustycznie ostrzegać pieszych o swojej obecności podczas korzystania z napędu elektrycznego, czy też nie. Stosowną opcję wyboru można odnaleźć w menu centralnego wyświetlacza. Bardzo rozbudowanym menu, trzeba przyznać.
CHARAKTERYSTYCZNA OBSŁUGA
MINI Cooper SE Countryman, jak każde MINI, jest samochodem-gadżetem, choć jednocześnie potrafi być bardzo poważnym środkiem transportu. Jako auto-zabawka ma jednak przynajmniej kilka rozwiązań, których nie sposób spotkać w innej marce samochodów, a które nadają pojazdom tego producenta pewnego specyficznego charakteru. Gdy człowiek usiądzie w wygodnym fotelu i rozejrzy się po wnętrzu, dostrzeże, że wszędzie, gdzie tylko się da, widać krągłości – zupełnie jak na nadwoziu. Można odnieść wrażenie, że całe auto zrobiono w jednym zamyśle stylistycznym i raczej nie będzie to wrażenie mylne. Zarówno nadwozie, jak i kabina MINI, mają mnóstwo smakowitych detali. Testowany egzemplarz, wyposażony w opcjonalny pakiet MINI Yours Trim za 20 050 złotych, jest pod tym względem jeszcze lepiej doprawiony. Oznaczenia wspomnianego pakietu znaleźć można na felgach, szybach bocznych i dywanikach auta, nie są więc nachalne, ale sam pakiet, oprócz znaczków, zawiera w sobie o wiele więcej. Z zewnątrz widać przede wszystkim 19-calowe felgi. Po otwarciu drzwi głównym elementem zestawu okazują się natomiast sportowe skórzane fotele, spełniające swoją funkcję, czyli dobrze trzymające kierowcę i pasażera podczas jazdy, a jednocześnie efektownie wyglądające. Plusem wnętrza tak skonfigurowanego MINI jest to, że bez dodatkowej dopłaty można wybrać jeden z kilku kolorów skórzanej tapicerki. Bez trudu da się zauważyć podświetlane listwy ozdobne w kolorze czarnego lakieru fortepianowego, czy też specjalną kierownicę. Wspomniane listwy po zmroku dają ciekawy efekt wizualny, bowiem – jak to w MINI – można wybrać jeden z kilkunastu kolorów ambientowego oświetlenia wnętrza. Jak ważny to szczegół, można się domyślić po tym, że producent zastosował oddzielny przełącznik na podsufitce, służący do zmiany kolorów diod oświetlających kabinę. W celu zobaczenia efektów zabawy nim, zapraszam do galerii. Ogólna obsługa samochodu na pierwszy rzut oka może wydać się skomplikowana, ale jest tak tylko dlatego, że deska rozdzielcza wygląda dość niezwykle. Całe menu systemu multimedialnego oparte jest na sprawdzonych założeniach zapożyczonych z BMW, a do jego obsługi służy centralne pokrętło otoczone przyciskami – zupełnie jak w autach z Monachium. Dzięki temu, po chwilowej dezorientacji, łatwo można się w tym wszystkim odnaleźć, ale pod warunkiem, że nie próbujemy przestawiać czegoś podczas jazdy. System, jak dobry by nie był, wymaga bowiem zwrócenia na siebie uwagi, czego nie można uznać za bezpieczne podczas jazdy. Za kierownicą umieszczono charakterystyczne dla MINI zegary, dosyć minimalistyczne, ale wystarczająco czytelne. W wersji hybrydowej, zamiast standardowego obrotomierza, kierowca widzi wskaźnik pokazujący stopień naładowania akumulatora i strzałkę, która swoją wędrówką po skali wskazuje, jak mocno w danej chwili wykorzystywany jest potencjał układu napędowego. Klasyczne zegary można zastąpić ich cyfrową odmianą, co w przypadku wybrania pakietu Connected Plus za 9700 zł będzie standardem. Testowany egzemplarz co prawda wspomniany pakiet miał na pokładzie, ale pochodził jeszcze chyba z innego tak zwanego roku modelowego, ponieważ nie zawierał on wspomnianych cyfrowych zegarów. Obecnie są już elementem zestawu, wraz z nawigacją satelitarną, bezprzewodowym ładowaniem smartfona i usługami ConnectedDrive. A dla tych, którzy lubią bujać w obłokach, MINI przygotowało duży panoramiczny dach, kosztujący 4410 złotych. Na tym tle niejako prezentem jest srebrny lakier na dachu i obudowach lusterek zewnętrznych za skromne 670 złotych.
RODZINNY?
To trudne pytanie. Sama przestronność wnętrza jest jak na MINI naprawdę dobra, a nawet porównując auto z rywalami, nie można uznać je za ciasne. Bagażnik mieszczący 405 litrów też nie jest wcale taki mały, ale mimo to MINI swoim charakterem nie sprawia wrażenia auta rodzinnego, choć czysto teoretycznie nic nie stoi na przeszkodzie, aby pełniło taką rolę. Trzeba jedynie wytłumaczyć dzieciom, że jeśli już pójdą spać podczas dłuższej podróży, może okazać się, że MINI urządzi im pobudkę z powodu sztywnego resorowania. To auto nie sprawdzi się w roli grzecznego samochodu, przyjaznego pod każdym względem dla milusińskich. Dodatkowo przeszkadzać w dłuższych podróżach może fakt, że już od prędkości 90 km/h słychać wyraźne szumy powietrza opływającego nadwozie, co nie jest cechą sprzyjającą śpiochom na pokładzie. Ale jeśli dzieci jeszcze nie masz, albo są one już w takim wieku, że zamiast marudzić będą w trasie żyły jazdą, kupuj śmiało MINI Countryman’a. O ile oczywiście Cię stać. 220 190 złotych to wartość testowanego egzemplarza, mającego w bród wyposażenia i ikry. Jeśli jesteś w stanie zadowolić się tym, co hybrydowe MINI ma w standardzie, wydasz zaś przynajmniej 153 900 złotych. Zapomnij jednak o tym, że nie dokupisz żadnej opcji – konfigurator modelu jest tak bogaty, a opcje tak przemyślane, żebyś nie zatrzymał się na wyborze jedynie wersji silnikowej.
Tekst i zdjęcia: Arkadiusz Kucharski
PODSTAWOWE INFORMACJE
- Silnik spalinowy: benzynowy, turbodoładowany, 1499 cm3
- Skrzynia biegów: automatyczna 6-biegowa
- Moc maksymalna napędu hybrydowego: 220 KM w zakresie 5000-5500 obr/min
- Maksymalny moment obrotowy: 385 Nm w zakresie 1500-3800 obr/min
- Przyspieszenie 0-100 km/h: 6,8 s
- Prędkość maksymalna: 196 km/h
- Zużycie paliwa w cyklu mieszanym WLTP: 1,9 l/100 km
- Zużycie paliwa na trasie testowej: 5,1 l/100 km
- Zużycie paliwa średnio w teście: 6,6 l/100 km
- Cena samochodu w wersji testowanej SE ALL4: od 153 900 zł
- Cena egzemplarza testowanego: 220 190 zł