Kategoria: <span>Odjazdowa flota</span>

Lexus GS-F

NIECH ŻYJE

Jest stosunkowo zimno i pochmurno. Wieje słaby wiatr. Patrzę w niebo, chmury przerzedzają się i coraz śmielej wygląda zza nich słońce. To dobrze, bo nawierzchnia dróg będzie dziś sucha. A powinna być. Lexus GS-F w teście.

Lexus GS-F

Lexus GS-F widziany na żywo robi piorunujące wrażenie. Przynajmniej na mnie zrobił. Na zdjęciach marketingowych to auto wygląda trochę jakby “zabawkowo”, jest delikatnie przerysowane, za bardzo ostentacyjne z tymi pomarańczowymi zaciskami hamulcowymi, czy wielką atrapą chłodnicy z logo marki. Na żywo to jednak zupełnie coś innego. Srebrny lakier, który ma tę cechę, że jest jednym z najbardziej popularnym, przez co “nudnym” kolorem, w jaki może być ubrane auto, tu pasuje świetnie. Uwydatnia karbonowe elementy nadwozia, pozwala je w ogóle zauważyć, bo w przypadku ciemnych lakierów byłby z tym problem. Poza tym optycznie powiększa auto, które i tak wydaje się duże. Jest wręcz napompowane. Błotniki, maska, zderzaki – samochód nie ukrywa swoich aspiracji przed otoczeniem. Pomijam fakt, że u nas nawet zwykły GS, w podstawowej wersji silnikowej, wyróżnia się na ulicy. W morzu niemieckiej konkurencji, posiadanie Lexusa GS jest sposobem na to, aby zamanifestować swoją odrębność. A jeśli stać Cię na wersję F, to zamanifestujesz ją z dużym rozmachem.

Jeśli już o niemieckiej konkurencji mowa, to nie zgadzam się z częstym porównywaniem tego samochodu do Audi RS6, BMW M5, czy Mercedesa E63 AMG. To nie jest ta półka. Według mnie, GS-F jest bezpośrednim konkurentem Audi S6, BMW M550i xDrive, a także Mercedesa AMG E43 4Matic. To są samochody, z którymi może się uczciwie mierzyć, choć jest z nich wszystkich najmocniejszy. Swoje 477 KM rzuca do boju przeciw – po kolei – 450 KM Audi, 462 KM BMW i “tylko” 401 KM Mercedesa. Tylko, choć to i tak przecież dużo. Niemiecka trójka ma napęd na cztery koła i doładowane silniki, Lexus natomiast jest klasyczny w najlepszym tego słowa znaczeniu, oferując wolnossące V8 i napęd na tylną oś. Właśnie klasyka w takim wydaniu jest czymś, czym ten samochód – jeśli naprawdę kochasz motoryzację – chwyci Cię za serce i nigdy nie puści. Ale po kolei.

5.0 V8 jest niezwykłe nie tylko dlatego, że ma pięć litrów pojemności skokowej i widlasty układ cylindrów. Silnik ten swoimi rozwiązaniami technicznymi nawiązuje do długiej już tradycji Japończyków, którzy w swoich samochodach stosują różne rozwiązania niekoniecznie popularne, a na pewno wyróżniające się na rynku. Otóż silnik Lexusa GS-F może pracować w dwóch cyklach: Otto i Atkinsona. Nie wdając się zbytnio w szczegóły techniczne wystarczy wspomnieć, że pierwszy z nich to standardowy, normalny cykl pracy zdecydowanej większości czterosuwowych jednostek napędowych. Drugi zaś różni się wydłużeniem suwu pracy, pomagającym zmniejszyć zużycie paliwa. Jednostka Lexusa GS-F, gdy kierowca jedzie spokojnie, pracuje w cyklu Atkinsona, gdy zaś wzrasta zapotrzebowanie na osiągi, przechodzi w standardowy tryb pracy Otto. Rezultaty tego są wyraźnie zauważalne, bo najszybszy GS potrafi zadowolić się średnim zużyciem paliwa na poziomie 10 l/100 km. Bez komentarza.

NIECHAJ GRA!

Oddzielne miejsce w tym tekście należy się opisowi melodii, produkowanej przez tę jednostkę napędową. Jak żyję, nie słyszałem wcześniej samochodu, którego naturalne brzmienie tak bardzo odpowiadało moim uszom. Basowy pomruk, ryk, czy “darcie się” silnika są po prostu piękne. I nie są udawane. Owszem, na pokładzie zamontowano system podbijający dźwięk silnika we wnętrzu, ja natomiast zawsze go dezaktywowałem. Delektowałem się pięknem niczym niezmąconych dźwięków silnika i układu wydechowego, których żałuję, że po prostu sobie nie nagrałem i nie puszczałem później podczas jazdy innymi samochodami. Na zimno jednostka Lexusa brzmi tak basowo, tak groźnie, że pamiętam moment, w którym po wyprowadzeniu auta z garażu po prostu stanąłem i słuchałem, jak to „chodzi”. Co ciekawe, zwieńczenie układu wydechowego nie sugeruje, że możesz mieć do czynienia z aż takimi dźwiękowymi doznaniami. Cztery końcówki, nietypowo ułożone względem siebie, owszem zwracają uwagę, ale nigdy nie posądziłbyś je o wypuszczanie na świat takiej muzyki. To po prostu trzeba usłyszeć.

Także niech nie zwiedzie Cię kształt nadwozia, to nie jest limuzyna. Jeśli posadzisz na tylnej kanapie swojego szefa i tylko raz mocniej przegazujesz silnik, natychmiast stracisz pracę. Szef nie będzie już potrzebował szofera. Sam wsiądzie za kółko.

Jazda tym samochodem, oprócz fenomenalnej ścieżki dźwiękowej, dostarcza również innych wrażeń. GS-F to krążownik szos i czujesz to od pierwszego kontaktu z nim. Podejrzewam, że model RC-F, czyli dwudrzwiowe coupé Lexusa z tym samym silnikiem pod maską, to jeden z najlepszych Gran Turismo na rynku. Samochód bardzo szybki, stworzony do długich podróży, nie do wyścigów, choć i na torze mógłby pokazać pazury. GS-F jest sedanem, jest to więc trochę inna bajka, ale posiada wiele cech typowego auta GT. Jest bardzo wygodny i komfortowy, choć nie ma na pokładzie niczego w stylu adaptacyjnego zawieszenia. Jest ono standardowej budowy, nie ma amortyzatorów o zmiennej twardości, co nie pozwala Ci wybierać samemu, jakie w danej chwili ma być tłumienie nierówności. W niczym to jednak nie przeszkadza. Nastawy, które są, powodują, że nie masz ochoty ich zmieniać. Komfort i właściwości jezdne są tu odpowiednio zmiksowane i nawet jeśli w bardzo szybkich łukach czujesz, że przód z powodu dużego silnika swoje waży, to Lexus nie należy do samochodów nie nadających się do drogowych harców. Owszem, trzeba mieć się na baczności, bo tylny napęd i taka moc nie zawsze dogadują się z elektronicznymi wspomagaczami. Nawet przy pełnej kontroli ESP samochód zrywa przyczepność tylnych opon stosunkowo łatwo i chociaż następuje wtedy ingerencja układu stabilizacji toru jazdy, to nie możesz biernie czekać na jego reakcję, bo może być za późno. W poślizgi tył wchodzi naprawdę chętnie i jeśli wdusisz gaz przy skręconych przednich kołach, musisz potrafić odpowiednio zareagować – Lexus daje Ci po prostu się pobawić. Nie jest grzecznym samochodem, nie wybaczy Ci każdego błędu za kierownicą. Jeśli go sprowokujesz, będzie gryzł. Każda reakcja na gaz, szczególnie w trybie Sport S+, jest tak dzika, że na początku, w połączeniu z dźwiękiem jej towarzyszącym, może napędzić Ci strachu, jeśli będziesz nieprzygotowany. Samochód wzbudza tym samym respekt, nie pozwala Ci „przysnąć” za kółkiem. Wiesz, że prowadzisz potwora i chociaż suche dane nie robią może piorunującego wrażenia, to GS-F jest jednym z tych samochodów, których możliwości na papierze po prostu nie widać. Dopiero zza kierownicy należy ten samochód oceniać, w przeciwnym wypadku można go po prostu nie docenić.

WNĘTRZE

Pełno w tym samochodzie elektryki. Fotele i kierownica ustawiają się “pod Ciebie” zaraz po tym, jak zrobią Ci więcej miejsca do rozgoszczenia się we wnętrzu. Oczywiście, wcześniej musisz je tego nauczyć, zapamiętując swoje ustawienia. Przeróżnych ustawień i funkcji jest tu mnóstwo. Lexus wymyślił swój własny sposób na grzebanie w menu samochodu, służy do tego ruchomy przycisk-suwak. Zaraz obok niego znajduje się touchpad, za pomocą którego można wprowadzać na przykład cel podróży w nawigacji. Producentowi należy się pochwała za to, że nie skopiował rozwiązań konkurencji, tylko poszedł swoją drogą. Natomiast trzeba sobie jasno powiedzieć, że system mógłby działać lepiej. Sterowanie nie jest bowiem zbyt intuicyjne. Widoczna na ekranie strzałka, coś na kształt wskaźnika myszki na ekranie komputera, nie porusza się swobodnie po całym monitorze, tylko może znajdować się wyłącznie na możliwej do wybrania funkcji. To akurat plus, ponieważ nie trzeba precyzyjnie trafiać w ikonkę, którą chce się kliknąć. Strzałka wskakuje na nią sama, wystarczy tylko ją skierować w dobrą stronę. Minusem jest to, że menu ma kilka pod-menu, przez które trzeba się przełączać, aby dotrzeć do szukanych funkcji samochodu. O ile w przypadku dotykowego ekranu jest to w miarę szybkie, bo po prostu klikasz palcem to, co chcesz, o tyle tu musisz za pomocą sterownika nakierować najpierw strzałkę na daną ikonkę i dopiero wcisnąć – trochę dłużej to trwa i podczas jazdy niepotrzebnie odwraca uwagę od drogi. Równie bogate menu kierowca ma do dyspozycji na wyświetlaczach znajdujących się obok tradycyjnego analogowego prędkościomierza. Na większym z nich, zastępującym tradycyjny obrotomierz, grafika zmienia się odpowiednio do wybranego trybu jazdy, które są czymś więcej, niż tylko wariantem pracy przepustnicy czy układu kierowniczego. Tryby są cztery: Eco, Normal, Sport S i Sport S+. Moim zdaniem jednak kluczową zmianą, o jakiej możesz decydować w tym samochodzie, a dotyczącą jazdy, jest wybór odpowiedniego trybu pracy mechanizmu różnicowego tylnej osi. Możesz w ten sposób wybierać, czy samochód będzie łapał każdy najdrobniejszy przejaw przyczepności opon do nawierzchni i starał się przełożyć go na efektywny ruch, czy też da Ci możliwość głębokiego “zamiatania” tyłem. Miło mieć takie dylematy.

Na co dzień Lexus jest trochę inny w obyciu niż konkurencyjne, bardzo mocne samochody. Za każdym razem, gdy wsiadałem do niego, każdym zmysłem czułem, że nie umie on przejść pełnej metamorfozy. Nawet, gdy jechałem bardzo spokojnie, nigdy – nawet przez moment – nie wydawało mi się, że GS-F w swej naturze potrafi być spokojnym środkiem transportu. Czułem, że nawet traktowany najdelikatniej jak się da, nie potrafi do końca zmienić się w zwykłego zjadacza kilometrów. Jeździłem samochodami dysponującymi nawet dużo większą mocą, które taką zmianę przechodziły w pełni – gdy tylko kierowca sobie tego zażyczy. W Lexusie tego nie ma. Co z tego, że jedziesz powoli i w trybie Eco, skoro samochód z każdej strony podpowiada Ci, że tylko udaje. Udaje, bo tego od niego oczekujesz. Natomiast jeśli chcesz, by pokazał swoją prawdziwą naturę, to Cię po prostu sponiewiera. Wtedy będzie sobą. Także niech nie zwiedzie Cię kształt nadwozia, to nie jest limuzyna. Jeśli posadzisz na tylnej kanapie swojego szefa i tylko raz mocniej przegazujesz silnik, natychmiast stracisz pracę. Szef nie będzie już potrzebował szofera. Sam wsiądzie za kółko. Lexus GS-F wymyka się jakiejkolwiek znanej mi klasyfikacji, służącej do oceny i szufladkowania samochodów. Jest w pewien sposób niemierzalny. Inny. Wyjątkowy. A co najważniejsze – po prostu jest. I niech żyje.

Tekst i zdjęcia: Arkadiusz Kucharski


PODSTAWOWE INFORMACJE

  • Silnik: benzynowy, wolnossący, 4969 cm3
  • Skrzynia biegów: automatyczna 8-biegowa
  • Moc maksymalna: 477 KM przy 7100 obr/min
  • Maksymalny moment obrotowy: 530 Nm w zakresie 4800–5600 obr/min
  • Przyspieszenie 0-100 km/h: 4,6 s
  • Prędkość maksymalna: 270 km/h
  • Zużycie paliwa w cyklu mieszanym (dane producenta): 11,2 l/100 km
  • Zużycie paliwa średnio w teście: 10,1 l/100 km

ZDJĘCIA

MINI Cooper SD Countryman ALL4 John Cooper Works

MAXI GOKART

MINI Cooper SD Countryman ALL4 JCW, czyli crossover z dieslem w ostrej wersji John Cooper Works. Ma napęd na cztery koła i większe rozmiary, ale to wciąż MINI – w najlepszym znaczeniu tego słowa.

MINI Cooper SD Countryman ALL4

Marketingowcy różnych marek samochodowych nie mają łatwego życia. Słownik języka polskiego nie jest aż tak bogaty, żeby wybierać z niego i stosować coraz to nowe, wcześniej nieużywane zwroty określające, jakie to wspaniałe są samochody właśnie tej konkretnej, a nie innej marki. Dobrze jest, jeśli spece od reklamy wymyślą jakieś chwytne hasło, które zapadnie w pamięć i będzie się kojarzyło – oczywiście pozytywnie – z konkretnymi samochodami. Przykładami takich zabiegów są chociażby zwroty typu „przewaga dzięki technice” lub „radość z jazdy”, które znawcy motoryzacji od razu i bez żadnego trudu połączą z odpowiednią marką samochodów. MINI również dorobiło się określenia, które kojarzy się jednoznacznie z autami tego producenta i rzeczywiście pasuje do samochodów tej marki idealnie. „Gokartowa frajda z jazdy”, napis umieszczony pod tablicami rejestracyjnymi samochodów należących do importera marki w Polsce, nie jest wyssanym z palca, reklamowym bełkotem. To stwierdzenie jest tak prawdziwe, że można by zacząć wierzyć, iż marketing to jednak nie jest wciskanie ludziom kitu. Przynajmniej nie zawsze.

MINI Countryman to największy w historii model brytyjskiej firmy, należącej obecnie do BMW. Model, który jest odpowiedzią na potrzeby zarówno rynku, jak i z pewnością decydentów marki, którzy nie chcą stagnacji i szukając coraz to nowych klientów, sięgają po segmenty niegdyś zupełnie nie kojarzone z MINI. Bo czy dawniej, gdy marka została przez BMW wskrzeszona do życia, ktoś, kto przejął jej stery mógł wiedzieć, że będzie to strzał w dziesiątkę i MINI wyrobi sobie pozycję na rynku, którą obecnie ma? Czy ten ktoś mógł się domyślać, że sukces będzie na tyle duży, że przyjmą się również samochody – dziwaki w stylu Paceman’a? MINI nigdy „normalne” nie było, dlatego też coraz to nowsze modele, które w innych markach byłyby nie do przyjęcia, tutaj zostały wdrożone do produkcji. Pierwszy Clubman zadziwiał nieparzystą ilością drzwi po bokach nadwozia, które obecnie już „znormalniało”. Pierwszy Countryman natomiast zadziwiał tym, że się w ogóle pojawił – bo czy ten model jest jeszcze „mini”? Nie jest. Ale rynek wymaga tego, żeby nie był.

NIE WYSIADAM!

Wersja SD ALL4 z pakietem John Cooper Works jest mieszanką cech w marce MINI dotąd niemożliwych do połączenia. Wykazuje bowiem skłonności do bycia samochodem praktycznym, bardzo normalnym w codziennym użytkowaniu, z normalnym bagażnikiem i normalną przestrzenią pasażerską. Samochodem, który zza kierownicy sprawia wrażenie większego niż jest w rzeczywistości. Ma to zresztą każdy Countryman. Natomiast ta konkretna odmiana, widoczna na zdjęciach, dokłada do tego żywcem wziętą z najmniejszego modelu MINI poręczność, spryt, zwinność i lekkość drogową, która po prostu zadziwia – i uwieńcza to wszystko poważną dawką osiągów, połączonych z zadziorną prezencją. Samochód, który praktycznie nie wychyla się w zakrętach podczas zdroworozsądkowej jazdy nie może mieć takiego nadwozia – myślisz sobie. Ale ma. Nie może aż tak precyzyjnie i bez wahania reagować na Twoje polecenia wydawane kierownicą i pedałem gazu, ale robi to. Oparte na płycie podłogowej BMW X1 auto wzięło wszystko, co najtańszy „X” BMW ma do zaoferowania pod względem właściwości jezdnych i przerobiło to na swoją modłę. Wyższy środek ciężkości i wyższa masa nie powodują, że największy model MINI jeździ gorzej od najmniejszego. Jeździ trochę inaczej, ale na pewno nie gorzej. Silnik o mocy 190 KM, zestawiony z automatyczną skrzynią o ośmiu przełożeniach, to aż nadto w takim samochodzie. Duża siła napędowa, skutkująca świetną elastycznością silnika, pozwala traktować ten samochód jak auto długodystansowe – czy kiedyś pomyślałeś tak o którymś MINI? To, że ten Countryman może pełnić rolę samochodu na długie trasy, ma swoje odzwierciedlenie nie tylko w zdolności do swobodnego wyprzedzania czy też komfortu dawanego przez automatyczną skrzynię biegów, ale przede wszystkim w niskim zużyciu paliwa. Egzemplarz, którym jeździłem był nowy, silnik miał więc jeszcze na dotarciu, a mimo to zanotowane na koniec jazd średnie spalanie jest po prostu nieduże. To ma przecież 190 KM. Gdy silnik się dotrze, spalanie spadnie – to pewne – a więc wynik 5,8 l/100 km to nie jest jego ostatnie słowo w kwestii oszczędności. Kilometry, które pokonałem, składały się w 70% z jazdy w trasie, mogłem więc tym samym przedstawić solidny i potwierdzony argument o przydatności tego modelu w długich podróżach, jakim jest spalanie w takich warunkach. Argumentem przemawiającym przeciw takiemu wykorzystywaniu Countryman’a mogą być za to nastawy zawieszenia. Trzeba powiedzieć jasno, że jest sztywno, ale nie twardo. Jeśli lubisz tłumienie „na raz”, brak huśtania nadwoziem na dłuższych nierównościach, pewność, że auto naprawdę trzyma się nawierzchni, będziesz zachwycony jazdą tym samochodem. Nawet gdy na drodze przed sobą zobaczysz paskudne nierówności, nie musisz spinać się i czekać na cios w kręgosłup. Samochód wytłumi je, tyle że nie całkowicie. Nie można jednak się tego spodziewać po takim aucie i po kilku kilometrach wiesz już, że po prostu będziesz musiał trochę bardziej zwolnić przed nierówną drogą. Nigdy jednak nie zamieniłbyś „gokartowej frajdy z jazdy” na wyższy komfort tłumienia nierówności – nie w tym samochodzie. To auto musi właśnie takie być – sztywne, zwarte – i takie jest. Co ważne, jeśli już nawet koła wjadą na nierówności, nic się w samochodzie nie odezwie nieproszone. Jakość montażu jest bardzo wysoka, nie musisz obawiać się pisków, trzasków, a także hałasów pochodzących od zawieszenia. Jest ono bardzo zdecydowane w swojej pracy, ale wykonuje ją po cichu, za co MINI należy się duży plus.

KOLORY, BAJERY…

Wyróżnikiem MINI śmiało można nazwać „zabawkowość” samochodów tej marki. Countryman nie odstaje tu od mniejszych braci i kształtami oraz kolorami roztacza wokół aurę samochodu – gadżetu. Szczególnie wnętrze jest tu inne od wszystkiego, co do tej pory znałeś z innych marek i nie do pomylenia z innymi samochodami. Z detali bardziej „na serio” świetne wrażenie sprawiają przełączniki przypominające te z kokpitu samolotu, a szczególnie największy z nich, służący do uruchamiania i wyłączania silnika. Pulsuje na czerwono, dając Ci do zrozumienia, gdzie masz go szukać – bo obok kierownicy na pewno nie. Rząd takich chromowanych „pstrykaczy” znajdziesz również na podsufitce. Mniej poważne wrażenie sprawiają za to na przykład patenty w stylu mieniącego się na różne kolory ringu wokół wielkiego centralnego wyświetlacza. Ten świecący pierścień zmienia barwę w zależności od wybranego trybu jazdy – o nich za chwilę – a także, gdy zwiększają się obroty silnika lub gdy dojeżdżasz do przeszkody parkując. Do tej świetlnej gry szybko można się przyzwyczaić i bawić nią, zmieniając choćby barwę z kilkunastu możliwych do zdefiniowania kolorów ambientowego oświetlenia wnętrza. Służy do tego oddzielny przełącznik umieszczony na podsufitce, co pokazuje, jak ważne dla MINI było „gadżeciarstwo” podczas projektowania auta.

Wypadałoby wspomnieć jeszcze o możliwościach jazdy w terenie, przecież to auto ma napęd na cztery koła. Nie ma jednak o czym wspominać i niech Cię nie zwiedzie galeria przedstawiająca MINI jako samochód idealny do jazdy na przykład po leśnych duktach.

Wspomniałem o trybach jazdy. Są trzy: GREEN, MID i SPORT. Pierwszy do całej otoczki tego modelu pasuje średnio. Pozwala oszczędzać paliwo, ale zmiękcza reakcje samochodu na gaz, przyspiesza moment zmiany biegów i sprawia, że kierownica „normalnieje”, przypominając z zachowania wiele innych kierownic w wielu innych samochodach. W trybie tym, na wyświetlaczu umieszczonym na ruchomym (przemieszczającym się wraz z kolumną kierownicy) obrotomierzu, pokazuje się informacja o tym, ile kilometrów teoretycznie zyskałeś, używając najoszczędniejszego trybu jazdy. Jeśli oszczędzanie paliwa Cię nie interesuje, możesz sobie ten tryb darować i używać wyłącznie pozostałych dwóch. Tu ciekawostka – w każdym trybie dźwięk silnika jest sztucznie zmieniany przez głośniki we wnętrzu. O ile nie dziwi to w przypadku trybu MID, a szczególnie SPORT, o tyle w GREEN zaskakuje. Producentowi nie chodziło tu jednak zapewne o to, aby atakować kierowcę sztuczną muzyką przez cały czas, a o to, by zagłuszyć nieco charakterystyczny dieslowski warkot. I trzeba przyznać, że to rozwiązanie się sprawdza, ponieważ dźwięk silnika nie jest dokuczliwy podczas codziennej jazdy, mimo że słychać, jakim paliwem karmiony jest samochód. O ile tryb GREEN nie do końca przystaje do jego charakteru, o tyle SPORT jest jak najbardziej na swoim miejscu. MINI Countryman SD JCW prawdziwym gokartem ulicznym – chociaż wyrośniętym – jest tylko w tym trybie, dając kierowcy możliwość długiego utrzymywania uśmiechu na twarzy. Tak długiego, jak długa będzie zabawa za kierownicą. A że ta się nigdy nie nudzi, to kierowca narażony jest na szybsze niż zwykle powstawanie zmarszczek na twarzy, spowodowanych ciągłym uśmiechem. Jest to myślę cenna informacja dla Pań, stanowiących duży procent kierowców widywanych przeze mnie w autach tej marki. Drogie Panie, musicie więc raczej pozostawiać na co dzień włączony tryb MID, w przeciwnym wypadku uznacie MINI za produkt źle wpływający na Waszą urodę. Wypadałoby wspomnieć jeszcze o możliwościach jazdy w terenie, przecież to auto ma napęd na cztery koła. Nie ma jednak o czym wspominać i niech Cię nie zwiedzie galeria przedstawiająca MINI jako samochód idealny do jazdy na przykład po leśnych duktach. Ten samochód nie jest do tego i traktowanie go jako auta do jazdy poza utwardzonymi drogami jest marnowaniem jego możliwości na asfalcie – tyle w temacie.

NIE ZWAŻAJĄC NA CENĘ

Podsumowując wrażenia z jazdy poszczególnymi samochodami, na koniec staram się pisać co nie co o finansach potrzebnych na zakup danego auta. Tutaj odpuszczę to sobie zupełnie – jeśli chcesz wiedzieć, ile ten samochód kosztuje, na pewno się tego dowiesz. Nie ma zresztą większego sensu wycenianie „gokartowej frajdy z jazdy”, która swojej ceny po prostu nie ma. MINI Cooper SD Countryman ALL4, szczególnie w wersji John Cooper Works, jest rozweselaczem, samochodem zmieniającym szarą codzienność ulic, prawdziwym poprawiaczem nastroju. Już na samą myśl, że za chwilę wsiądziesz do niego i będziesz mógł go poprowadzić, szczerze możesz się ucieszyć. I niech będzie to najlepszą reklamą tego samochodu. Marketingowe hasła nie są w tej sytuacji potrzebne.

Tekst i zdjęcia: Arkadiusz Kucharski


PODSTAWOWE INFORMACJE

  • Silnik: diesel, turbodoładowany, 1995 cm3
  • Skrzynia biegów: automatyczna 8-biegowa
  • Moc maksymalna: 190 KM przy 4000 obr/min
  • Maksymalny moment obrotowy: 400 Nm w zakresie 1750-2500 obr/min
  • Przyspieszenie 0-100 km/h: 7,4 s
  • Prędkość maksymalna: 218 km/h
  • Zużycie paliwa w cyklu mieszanym (dane producenta): 4,9-5,1 l/100 km
  • Zużycie paliwa średnio w teście: 5,8 l/100 km

ZDJĘCIA

Audi R8 V10 Plus

JEGO NISKOŚĆ R8

Należy chronić go za wszelką cenę, gdyż niedługo takich samochodów może już nie być. Audi R8 V10 Plus jest prawie doskonałym pojazdem sportowym z najwyższej półki, do tego w stu procentach zdolnym do codziennego normalnego użytkowania, bez większych wyrzeczeń. Będzie legendą.

Audi R8 V10 Plus

1240 milimetrów. Tylko tyle mierzy Audi R8 V10 Plus, licząc od podłoża do najbardziej wysuniętego skrawka dachu. Stosunkowo rzadko mam okazję jeździć takimi samochodami. Krótkiej chwili przyzwyczajenia wymaga w nich świadomość, że musisz bardziej niż zwykle uważać na ciężarówki na sąsiednim pasie ruchu, których kierowcy mogą Cię nie zauważyć. Kolejna rzecz do zmiany podczas obcowania z takim samochodem, to sposób przejeżdżania przez progi zwalniające. Najlepiej robić to “na skos”, wtedy prawdopodobieństwo, że coś urwiesz jest najmniejsze. Tak niskie auta mają z reguły również bardzo mały prześwit, choć akurat w R8 pod tym względem nie ma tragedii. Jeżeli chodzi zaś o pozycję za kierownicą, to w moim przypadku migiem się do niej przyzwyczaiłem i po ponad 600 kilometrach pokonanych w “R8” stwierdziłem, że tak nisko powinno się siedzieć w każdym aucie. Bo tylko tak siedząc, możesz naprawdę “czuć” samochód.

WIĘZY KRWI

Nowe R8 od poprzednika nie różni z wyglądu zbyt wiele. Mamy trochę inny przód, a przede wszystkim tył nadwozia, jednak już na pierwszy rzut oka widać, czyim następcą jest aktualna generacja. Linia nadwozia, jej przysadzistość, rozpłaszczenie, a także rozmieszczenie elementów takich jak kabina, przedział bagażowy i silnika, nie budzą wątpliwości. Z całą pewnością nie pomylisz R8 z Lamborghini Huracanem, który jest dla niego najbliższą rodziną. Patrząc na te dwa samochody, osobiście bym tego nie powiedział. Różnią się. Mocno. Huracan to Lambo i jeśli choć raz, nawet bardzo dawno, ale widziałeś którykolwiek model tej marki, to od razu wiesz, że to właśnie Lamborghini. O Audi nie można tego powiedzieć. Nie ma w palecie tej marki modelu podobnego do R8, który osobie niewtajemniczonej przypominałby ten samochód. Obecne TT trochę do niego nawiązuje, ale to zupełnie coś innego. Uważam to za zaletę R8. Jest trochę jakby oddzielną marką w marce, czymś, co jest naprawdę inne od pozostałych modeli i dzięki temu nadaje autu nutę odrębności.

Spojler jest zamontowany na stałe, nie chowa się w nadwoziu

Choć są do siebie niepodobne, to Lamborghini Huracana i Audi R8 łączy bardzo wiele. Cała konstrukcja obydwu modeli jest prawie taka sama. Audi chwali się jedynie, że udoskonaliło to, co ma pod skórą. Aluminium i włókno węglowe to dwa wymieszane ze sobą składniki, sprawiające, że jazda R8 przypomina jazdę samochodem wyczynowym. Zwartość, sztywność, “jednoczęściowość” – to wszystko określa wrażenie, jakie masz, prowadząc ten samochód. Wiesz doskonale, że tak nie jest, ale czujesz, że składa się on z jednego kawałka i nic nigdzie nie jest ani przykręcone, ani przyspawane, ani sklejone. Wszystko jest całością. Ta całość wyśmienicie skręca, hamuje, przyspiesza – jako całość. Audi podaje, że przy 330 km/h fizyka dociska samochód do asfaltu z siłą 40 kilogramów z przodu i 100 kilogramów z tyłu. Nie jechałem z taką prędkością, bo samobójcą ani mordercą nie jestem, natomiast nawet przy znacznie niższym tempie jazdy czujesz, że na brak przyczepności ten samochód nie ma ochoty w żadnych warunkach. Jeśli skręcisz, wiesz, że auto pojedzie tam, gdzie chcesz. Jeśli przyspieszysz, możesz być pewien, że samochód nie będzie się ociągał. Nie masz w ogóle wrażenia, że cokolwiek w tym aucie ma jakąkolwiek bezwładność. Fenomenalne uczucie.

Po porannym uruchomieniu silnika w garażu, musisz z niego szybko wyjechać, bo cały dom prawie że drży. Dopóki obroty nie ustabilizują się i nie zejdą poniżej 1000 na minutę, jesteś w stanie urządzić pobudkę sąsiadom już tylko wytaczając się z miejsca postojowego, bez wkręcania silnika na obroty. Dźwięk jest fantastyczny.

Zawieszenie zestrojono inaczej niż w Huracanie, Audi nie skopiowało go jeden do jednego. 20-calowe felgi i opony o profilu 30 już samym wyglądem powodują ból kręgosłupa, ale rzeczywistość jest zupełnie odmienna. Audi R8 V10 Plus to komfortowy samochód. Tak, nie jest mi gorzej, nie mam gorączki, ani nie najadłem się grzybów z kropkami, których tyle ostatnio obrodziło w naszych lasach. “R8” jest samochodem komfortowym i basta. Do tego stopnia komfortowym, że nawet na mazurskich, miejscami bardzo niedoskonałych drogach, jechała nie podskakując, nie telepiąc mną i nie dając mi nawet przez moment odczuć, że to nie są warunki dla niej. To wszystko oczywiście dzięki zawieszeniu Magnetic Ride i w trybie Comfort, jednym z czterech dostępnych w Drive Select. Są jeszcze Auto, Individual i Dynamic. Ostatni z nich “betonuje” zawieszenie i sprawia, że nie tylko ono przełącza się na tryb “maximum attack”. Układ kierowniczy, skrzynia biegów, silnik – to wszystko reaguje na Twoje komendy wydawane odpowiednimi ustawieniami. Z najbardziej łagodnego trybu Comfort do najbardziej ostrego Dynamic R8 przechodzi bardzo szybko. Co najlepsze, nie trzeba grzebać za każdym razem w menu, aby tego dokonać. Kierownica, wzorem Ferrari, posiada przyciski i przełączniki najbardziej istotne podczas wykorzystywania możliwości samochodu. Z jej poziomu odpalasz ponad pięciolitrowego potwora za plecami, zmieniasz tryby jazdy, rozdział momentu obrotowego, sterujesz głośnością wydechu i uruchamiasz tryb launch control. Zabawy przy tym jest mnóstwo. Audi pozwala kierowcy na wiele lub na bardzo mało, w zależności od tego, jak poustawiasz pewne funkcje samochodu. Możesz więc bez obaw pożyczyć go niani, aby pojechała po Twoje dziecko do przedszkola i R8 nie odgryzie jej prawej nogi. Będzie potulne i ułożone. Da się prowadzić z dziecinną łatwością i można spokojnie użytkować je na co dzień. Można też na torze, natomiast wtedy niania powinna już posiadać licencję pilota odrzutowca lub chociażby kierowcy wyścigowego, w przeciwnym wypadku R8 połknie ją i wypluje, nie przeżuwając. Warto się przekonać, jak agresywne i narowiste może być to auto, aby zacząć się zastanawiać, czy nie powinno być do kupienia tylko na receptę.

Audi R8 V10 Plus
Centralnie umieszczony silnik z Lamborghini to coś, dla czego warto kupić R8
WYŁĄCZNIE V10

Błyskawiczne reakcje fantastycznego wolnossącego silnika 5.2 FSI, pochodzącego z Lamborghini, to coś w aucie ulicznym wyjątkowego. Wnioskuję, aby model ten, wraz z jego całym układem napędowo-jezdnym, wpisać na listę światowego dziedzictwa UNESCO, aby był chroniony wszędzie, na całym świecie. Nie można pozwolić, aby takie samochody wymarły. Wolnossące V10 to obecnie jedyna możliwa do kupienia wersja silnikowa. Audi zrezygnowało z V8 i klienci mają obecnie możliwość wyboru jedynie mocy silnika. Standardowo wynosi ona 540 KM, w wersji Plus zaś 610 KM. Nie jeździłem słabszą wersją, więc nie wiem, natomiast jeśli chodzi o tę mocniejszą, to jej brzmienie jest niepowtarzalne. Po porannym uruchomieniu silnika w garażu musisz z niego szybko wyjechać, bo cały dom prawie że drży. Dopóki obroty nie ustabilizują się i nie zejdą poniżej 1000 na minutę, jesteś w stanie urządzić pobudkę sąsiadom już tylko wytaczając się z miejsca postojowego, bez wkręcania silnika na obroty. Dźwięk jest fantastyczny. Tak samo fantastyczna jest możliwość sterowania układem wydechowym, tak że R8 jest słyszalne podczas przyspieszania albo tylko w jednej dzielnicy, albo w całym mieście. Klapy wydechu przy pełnym otwarciu i pedale gazu w podłodze uwalniają pokłady dźwięków tak uzależniające, że istnieje niebezpieczeństwo aresztowania kierowcy za wzbudzanie niepokojów społecznych. Jeśli pozwolisz R8 Plus na zademonstrowanie Ci, co potrafi w kwestii udźwiękowienia silnikowego, nawet na moment nie włączysz systemu audio sygnowanego przez Bang & Olufsen. Chyba że po to, aby w wiadomościach radiowych usłyszeć, że trwa właśnie policyjny pościg za uciekającym kierowcą sportowego Audi, który nie zatrzymał się do kontroli. Ale jaka policja, gdzie te radiowozy… Jeśli się zapomnisz, to świat wokół R-ósemki będzie jedynie szybko przemijającym tłem, wiele więc można za kierownicą tego samochodu przeoczyć. Nie da się natomiast przeoczyć pewnych szczegółów, pomysłów absolutnie świetnych, na które wpadło Audi. Tył nadwozia nie jest w pełni zabudowany i widać dwie rzeczy, które można podziwiać godzinami. Silnik schowany jest za szybą tak, że osoby postronne mogą zajrzeć z góry i zobaczyć 10-cylindrowy kocioł. Szybę tę da się otworzyć, a gdy się to zrobi, lepiej widać skrzyżowane ze sobą pałąki nad silnikiem. Trudno stwierdzić, czy to coś w rodzaju klatki bezpieczeństwa mającej usztywniać auto, czy może chronić otoczenie przed monstrum znajdującym się pod nią. Na moje oko raczej to drugie. Kolejna rzecz, to widoczne za kratkami tylnego zderzaka “bebechy” samochodu w postaci rur układu wydechowego. Potęgują wrażenie obcowania z surową maszyną, niczym wyczynową. Takiego wrażenia możesz również nabrać, patrząc na najprawdziwszy w świecie dyfuzor pod tylnym zderzakiem, zwieńczający prawie całkowicie płaskie, zabudowane podwozie. Wszystko to dla lepszej aerodynamiki.

Gdyby po świecie jeździły wyłącznie Audi R8 V10 Plus, opustoszałe stacje paliw byłyby częstym widokiem
MUSZĘ TU PRZECIEŻ ZNALEŹĆ JAKĄŚ WADĘ…

Ciekawym wyposażeniem R8 są reflektory LED, połączone z laserowymi światłami drogowymi. Standardowo, zarówno światła mijania, jak i drogowe, obsługiwane są przez diody. Gdy sterownik wykryje, że na drodze panują odpowiednie ku temu warunki, uruchamia dodatkowo światła laserowe, pełniące funkcję kolejnych świateł drogowych. Kierowca informowany jest o tym nie tylko poprzez zwiększenie jakości i zasięgu oświetlania drogi, ale także odpowiednią ikonką na tablicy wskaźników. Odpowiednie warunki to takie, w których przed samochodem nie ma żadnego punktu świecącego. Jeżeli kamera zarejestruje – choćby daleko – na przykład uliczne latarnie, to system nie włączy świateł laserowych. Chodzi o to, aby skupione światło nie narobiło więcej szkód, niż pożytku. Zauważalną wadą systemu jest fakt, iż nie można w prosty sposób wyłączyć automatycznej pracy sterownika światłami drogowymi. Dokucza to szczególnie podczas jazdy w terenie o niejednorodnym ukształtowaniu podłoża. Gdy jedziemy poza miastem, po nieoświetlonej drodze, z użyciem oświetlenia drogowego i zza pagórka zaczyna wyłaniać się TIR, kamera nie widzi jego świateł obrysowych, co powoduje, że świecimy kierowcy ciężarówki “długimi” prosto w oczy. Z problemem tym chyba jeszcze żaden producent samochodów sobie nie poradził, jednak tu jest to o tyle groźne, że mamy do czynienia z bardzo silnym strumieniem światła generowanym przez reflektory. Dlatego osobiście jestem przeciwnikiem systemów automatycznego sterowania światłami drogowymi. Wyłącznie do kierowcy powinna należeć decyzja o tym, których świateł w danej chwili używa. Jeżeli mam być szczery, to napiszę tak – jest to jedyna poważna wada tego samochodu, którą zauważyłem. Nie żartuję. Tylko system automatycznego sterowania światłami drogowymi jest dla mnie w tym samochodzie prawdziwym minusem. Są jeszcze dwa, ale dużo mniejsze. Pierwszy, również dotyczący świateł. Chodzi o to, że także w trakcie jazdy na światłach dziennych świecą się tylne lampy – dla mnie to taki mały minus, który dotyczy coraz to większej liczby modeli różnych producentów samochodów. Drugi to kierunek zmiany biegów dźwignią w trybie manualnym – redukcja powinna być do przodu. Prawda jest jednak taka, że jeśli już chcesz się bawić, to używasz łopatek przy kierownicy. Dlatego też akurat na to osobiście przymykam oko.

Audi R8 V10 Plus
Laserowe reflektory są świetne, ale mają źle rozwiązany system automatycznego sterowania
TO BĘDZIE KIEDYŚ LEGENDA

Ten samochód – jestem pewien – będzie kiedyś kultowy. Audi nie ma jeszcze renomy takiej jak na przykład Porsche. Samochody producenta z Ingolstadt nie są aż tak cenione, ale R8 V10 Plus ma szansę to zmienić. Jest prawie doskonałe. Do jakości wykonania dokłada niesamowitą jakość jazdy, która w przypadku takich samochodów jest przecież ważniejsza. Kosztuje dużo, dużo też w zamian oferuje. Jest niesamowicie szybkie, wyróżnia się na drodze, brzmi, a do tego bez obaw możesz jeździć nim na co dzień. Nadaje się do tego jak każdy “zwykły” samochód. Spójrzmy, co jest dla niego tak naprawdę konkurencją. Jest tego bardzo niewiele. Patrząc tylko na samochody z wolnossącymi silnikami, w tej grupie cenowej mamy koncernowego brata w postaci Lamborghini Huracana, który jest niejako ojcem “R8”. Szukając na tym samym podwórku, mamy Porsche 911 GT3 RS, które jest jednak innym samochodem – bardziej surowym i bezkompromisowym. Dalej – Aston Martin ze swoim wyjątkowym V12 w modelu Vanquish S, które to auto można chyba nazwać egzotycznym. I tak naprawdę to by było na tyle. Konkurencja jest większa, gdyby patrzeć również na auta z jednostkami doładowanymi i takie, których sprzedaż nie jest w Polsce prowadzona przez oficjalnego importera marki. Celowo nie porównuję ich jednak do R8, ponieważ jeśli ktoś chce na ten samochód wydać przynajmniej 909 000 złotych, ten wie, co oznacza w dzisiejszym świecie posiadanie pojazdu takiego, jakim R-ósemka jest. Łamiącego pewien trend, przeciwstawiającego się krzywdzącemu dla motoryzacji podejściu do dużych wolnossących silników. Można powiedzieć, że Audi R8 V10 Plus to buntownik, który wie, że nie wszystko, co modne i na topie, automatycznie oznacza lepsze.

Tekst i zdjęcia: Arkadiusz Kucharski


PODSTAWOWE INFORMACJE

  • Silnik: benzynowy, wolnossący, 5204 cm3
  • Skrzynia biegów: automatyczna dwusprzęgłowa 7-biegowa
  • Moc maksymalna: 610 KM przy 8250 obr/min
  • Maksymalny moment obrotowy: 560 Nm przy 6500 obr/min
  • Przyspieszenie 0-100 km/h: 3,2 s
  • Prędkość maksymalna: 330 km/h
  • Zużycie paliwa w cyklu mieszanym (dane producenta): 12,3 l/100 km
  • Zużycie paliwa średnio w teście: 13,7 l/100 km
  • Cena samochodu w wersji testowanej Plus: od 909 000 złotych

ZDJĘCIA

Volkswagen Golf Variant R

WSPOMNIEŃ CZAR

Wraca do mnie po dwóch latach, jak wspomnienie letniej wakacyjnej miłości. Pierwsza przeżyta z nim przygoda zapadła mi w pamięć nie wiadomo czemu, bo przecież to tylko Golf… A właśnie, że nie tylko. Volkswagen Golf Variant R, czyli jak jednym samochodem zaspokoić naprawdę różne potrzeby.

Volkswagen Golf Variant R

Dokładnie dwa lata mijają od momentu, gdy latem 2015 roku otrzymałem kluczyk do szarego kombi, będącego na szczycie długiej listy kombinacji silnik/skrzynia/nadwozie, jakie można mieć w Golfie. R-ka, bo o tym królu Golfów mowa, wtedy dla mnie jeszcze nieodkryta, była czymś ekscytującym, dającym prawdziwą radochę z pokonywania kilometrów. Pierwszy kontakt z tym samochodem pamiętam bardzo dobrze. Niepozorne stosunkowo kombi, owszem, wyróżniające się czterema końcówkami układu wydechowego i niestandardowymi zderzakami, ale jednak zupełnie nie zdradzające swoich możliwości. 300 KM i napęd na cztery koła. Niby dużo i niby niedużo – to zależy, kto czym jeździ na co dzień. Pamiętam, że moje wrażenia były bardzo pozytywne.

PODOBIEŃSTWA

Lato 2017 przyniosło ze sobą wspomnienia z tamtych przejażdżek. Wszystko bardzo podobne. Piękna pogoda, podobne okoliczności przyrody, no i samo auto również. Także kombi, także oczywiście ze skrzynią DSG, ponieważ manualnej w kombi nigdy nie było, a teraz nie ma jej także i w hatchbacku. Warto wspomnieć, że dzięki tej skrzyni otrzymujesz nie tylko sługę wyręczającego Cię w naciskaniu pedału sprzęgła, ale też pomocnika podczas zabawy – jest tu tryb Launch Control. Kolejne podobieństwa to te same felgi i bardzo zbliżone opcje wyposażenia. Zmieniła się za to moc, podniesiona o 10 KM i to, co na pierwszy rzut oka widać najbardziej – niebieski Lapiz jest zdecydowanie bardziej wyrazistym i dostrzegalnym kolorem, niż szary Limestone. Co można powiedzieć natomiast o porównaniu wrażeń z jazdy tamtym i tym samochodem? Czy coś tu się w ogóle mogło zmienić z powodu tylko 10 KM? Prostej odpowiedzi brak. Jeżeli nigdy nie jechałeś R-ką, nie wytłumaczę Ci, co takiego jest w tym samochodzie, że – w mojej skromnej opinii – jest w wąskim gronie aut, które naprawdę są w stanie zastąpić Ci dwa samochody – jeden do zabawy, a drugi do codziennej jazdy. Nie wytłumaczę Ci tego, ale spróbuję podać pewne argumenty, które mogą nakierować Cię na pewne wnioski, które ja po kilku dniach spędzonych z tym autem wyciągnąłem.

Na pewno są to tryby jazdy, które możesz zmieniać. Same w sobie są OK, natomiast moim zdaniem jest ich nawet zbyt dużo. Eco, Comfort, Normal, Race i Individual – z tego wszystkiego spokojnie można byłoby wyrzucić Normal. Tak naprawdę, jeżdżąc na co dzień lub bawiąc się samochodem, nie potrzeba tego trybu. Eco usypia R-kę, znieczula zmysły samochodu do pewnego stopnia, tak że masz wrażenie, iż gdyby nie Twoja wiedza o tym, jakim autem podróżujesz, z samej jazdy nie byłoby łatwe to wywnioskować. Oczywiście samochód nadal jest szybki, nadal dysponuje dużym zapasem mocy i jeśli ktoś chce, może używać tylko tego trybu. Jazda wciąż będzie przyjemna, z głośników nie będzie dobiegał sztucznie podbijany dźwięk silnika, a spalanie będzie naprawdę niskie. Comfort i Normal nie różnią się praktycznie wcale, oprócz trochę innej barwy dźwięku silnika i może trochę innej pracy zawieszenia, trudno tu coś więcej wyłapać. Pełnię możliwości samochodu poznać możesz natomiast tylko w trybie Race, gdy staje się on drogowym bandytą i mocno prowokuje, abyś Ty też nim był. Jeśli dasz się ponieść, samochód będzie Ci w tym towarzyszył, nie okaże słabości. Dlatego dobrze się zastanów, zanim zechcesz w pełni wykorzystać dobrodziejstwa najostrzejszego trybu jazdy.

Dwusprzęgłowa skrzynia biegów ma 7 przełożeń do przodu i w zależności od aktualnie wybranego trybu jazdy albo żongluje nimi tak, żeby silnik pracował prawie że na biegu jałowym – to w trybie Eco – albo praktycznie nie schodził poniżej 3000 obrotów na minutę – to w trybie Race.

Szukamy dalej. Silnik ma 310 KM, ale tylko 2 litry pojemności skokowej. Co potrafi ostro poganiany, trzeba sprawdzić samemu, ponieważ żaden film ani zdjęcie nie odda wrażeń zza kierownicy. Wspomnę tylko, że Volkswagen Golf Variant R jest w stanie niemiłosiernie “zlać” mocniejsze i w teorii szybsze samochody, szczególnie jeśli są one większe/cięższe. R-ka jest bardzo zwinna i sprytnie przejeżdża przez wszelkie zakręty, więc jeśli kiedyś dane Ci będzie “złapać się” z tą wersją Golfa, miej pewność, że masz pod prawą stopą porządną fabrykę mocy i warunki drogowe pozwalają na starcie z samochodem czteronapędowym. Inaczej najesz się wstydu. Co zaś potrafi silnik traktowany normalnie, podczas codziennej zwykłej jazdy, widać na jednej z fotografii w galerii. Nie wierzysz? Nie musisz. Takie jest średnie zużycie paliwa Golfa R, używanego w zwykłym ruchu ulicznym, podczas normalnej płynnej jazdy. Nie dysponuję niestety zdjęciem to dokumentującym, ale pamiętam, że wcześniej wspomniany szary egzemplarz, zużył średnio jeszcze mniej paliwa, bo na pewno poniżej 8 litrów na 100 kilometrów. Czy trzeba Ci więcej argumentów, abyś sprzedał Passata kombi, mocne Scirocco i kupił sobie R-kę, uwalniając miejsce w garażu na samochód żony? Jedziemy dalej.

DCC – OBOWIĄZKOWE

Zawieszenie. Tu jest tylko jedna słuszna opcja i jeśli będziesz przymierzał się do zakupu najmocniejszego Golfa, nawet nie myśl inaczej. Tylko DCC, czyli amortyzatory z regulacją siły tłumienia. To jest opcja obowiązkowa. Przy standardowych, 18-calowych felgach i ustawieniu Comfort/Normal, jeździsz tym autem jak każdym innym. Nie przejmujesz się, że wysiądziesz z samochodu rozdygotany od wstrząsów i masz gdzieś to, czy na Twojej drodze do pracy położą w końcu nowy asfalt, czy nie. Jeśli nie położą, będziesz jeździł na wspomnianych ustawieniach, a jeśli położą… Tryb Race będzie Twoim przyjacielem na co dzień. Tylko uważaj na studzienki kanalizacyjne, które niestety mimo nowej drogi, po staremu mogą być umieszczone na poziomie znacznie niższym niż asfalt. Twardość amortyzatorów w tym trybie nie wybacza błędów w omijaniu nierówności.

Jeśli dasz się ponieść, samochód będzie Ci w tym towarzyszył, nie okaże słabości. Dlatego dobrze się zastanów, zanim zechcesz w pełni wykorzystać dobrodziejstwa najostrzejszego trybu jazdy.

Dwusprzęgłowa skrzynia biegów ma 7 przełożeń do przodu i w zależności od aktualnie wybranego trybu jazdy albo żongluje nimi tak, żeby silnik pracował prawie że na biegu jałowym – to w trybie Eco – albo praktycznie nie schodził poniżej 3000 obrotów na minutę – to w trybie Race. Skrzynia jest bardzo szybka, w trybie Race działa jak karabin maszynowy i wskazówka obrotomierza nie przesuwa się po tarczy, tylko po prostu zmienia położenie. Towarzyszą temu strzały z wydechu – tak, R-ka potrafi „gadać”. Kiedy siedzisz w samochodzie, nie słyszysz tego za bardzo. Ale na zewnątrz już tak. Tego akurat po tym aucie osobiście się nie spodziewałem i pamiętam, że podczas pierwszego testu sprzed dwóch lat byłem tym miło zaskoczony.

Jeśli chodzi o argumenty pozafinansowe, dotyczące zasadności posiadania tylko jednego samochodu w postaci najszybszego Golfa, to by było na tyle z mojej strony. Mógłbyś je albo szybko obalić, albo coś do tej listy jeszcze dopisać. I w każdym przypadku mógłbyś mieć rację. Ja natomiast przejdę teraz do kolejnego argumentu, którego celowo nie umieściłem w towarzystwie poprzednich. Koszty.

TU NIE MA DYLEMATÓW

Nie wiem, czy Twój Passat kombi i Scirocco są w sumie warte 200 000 złotych. Jeśli tak, to nie wahaj się, sprzedaj je póki jeszcze nie straciły na wartości na tyle, żebyś musiał do R-ki dołożyć. Jeśli zaś nie przedstawiają sobą takiej wartości, namów żonę na tańsze kosmetyki, nie jedź w tym roku na Malediwy, tylko na działkę do teściowej, zamiast nowego telewizora ileś tam calowego kup ten mały z wyprzedaży, a zamiast u Gucciego ubierz się w lumpeksie. Zrób cokolwiek, aby zaoszczędzić na zakup Golfa R. Nie będziesz żałował. I jeśli któryś z kolegów na widok Twoich „nowych”, już lekko znoszonych spodni uśmiechnie się z politowaniem lub wyśmieje Cię, gdy pokażesz mu selfie z teściową przy grillu, wyprowadź z garażu i pokaż mu nowego Golfa R. Gwarantuję Ci, że każdy prawdziwy facet, który kocha motoryzację powie Ci, że posiadanie takiego samochodu było tego wszystkiego po prostu warte.

Tekst i zdjęcia: Arkadiusz Kucharski


PODSTAWOWE INFORMACJE

  • Silnik: benzynowy, turbodoładowany, 1984 cm3
  • Skrzynia biegów: automatyczna dwusprzęgłowa 7-biegowa
  • Moc maksymalna: 310 KM
  • Maksymalny moment obrotowy: 400 Nm w zakresie 2000–5400 obr/min
  • Przyspieszenie 0-100 km/h: 4,6 s
  • Prędkość maksymalna: 250 km/h
  • Zużycie paliwa w cyklu mieszanym (dane producenta): 7,0 l/100 km
  • Zużycie paliwa średnio w teście: 8,1 l/100 km

ZDJĘCIA

RAM 1500 5.7 V8 HEMI Rebel

REBELIANT

W naszych realiach RAM Rebel V8 HEMI jest tak abstrakcyjny, że aż chce się go mieć. Wyróżniać się i robić zamieszanie – to potrafi doskonale.

RAM Rebel V8 HEMI

Coś jest nie tak. Taka myśl przychodzi mi do głowy, gdy patrzę na ten samochód. A może to już nie samochód, tylko czołg na kołach? Mniejsza z tym, prawo jazdy kategorii B wystarcza, aby go prowadzić, chociaż kategoria C byłaby tu bardziej na miejscu. Ale co jest nie tak? Po dłuższym zastanowieniu stwierdzam, że ten pojazd jest za duży. Do tego stopnia, że ze środka masz wrażenie, iż ledwo mieści się na pasie ruchu. Nasze drogi nie są przystosowane do takich pojazdów, więc jazda w mieście to nieustanne pilnowanie, aby przez przypadek nie wjechać na auto jadące obok. Zupełnie jak w ciężarówce. Nie ma mowy o omijaniu dziur w jezdni, jeśli zbyt mocno skręcisz kierownicą, zepchniesz kogoś z drogi. Zresztą dziur omijać nie trzeba, pneumatyczne zawieszenie do spółki z wielkimi kołami powodują, że RAM Rebel jest niewzruszony niezależnie od rodzaju nawierzchni, po której się porusza. To ogromna zaleta tego samochodu – wrażenie niezniszczalności, jakie towarzyszy obcowaniu z nim. Masz wrażenie, że nic nie jest w stanie go zatrzymać, że nie ma takiego podłoża, po którym nie mógłby przejechać. I jeszcze jedna rzecz – takiego poczucia bezpieczeństwa, jakie odczuwasz w kabinie Rebela, nie daje żaden “zwykły” samochód. Na to poczucie składa się pozycja w fotelu, świadomość mocy silnika i możliwości samochodu, a także fakt, że większość kierowców zwyczajnie ustępuje z drogi, widząc w lusterkach takie monstrum. Widząc i słysząc. Bo słychać go bardzo wyraźnie i nie ma możliwości, aby ktoś o zdrowym narządzie słuchu nie doświadczył na własnej skórze obecności Rebela w swoim najbliższym otoczeniu. Chyba że akurat stoi on zaparkowany z wyłączonym silnikiem, wtedy jednak również nie jest ani trochę anonimowy. Czerwony kolor lakieru – jeden z czterech dostępnych w wersji Rebel – idealnie do niego pasuje. Tak samo jak idealnie pasują tu dodatki dostępne wyłącznie w tej wersji, jak choćby fotele z tapicerką w kształcie rzeźby bieżnika. Takich smaczków jest w tym aucie więcej. To, co jednak najważniejsze, kryje się pod jego skórą.

TU NIE MA ŻARTÓW

RAM Rebel to najprawdziwszy samochód terenowy. Niczego nie udaje. Nie musi. Mechanika zamknięta w tym aucie w postaci blokad mechanizmów różnicowych, pneumatyki zawieszenia czy trybów jazdy powoduje, że nie ma obaw przed pozowaniem do sesji zdjęciowej w takich warunkach, jakie widać w galerii. Wiesz, że ten twardziel wszystko to zniesie bez najmniejszego problemu. Kolejna rzecz, której nie można pominąć, to silnik. 5.7 V8 HEMI to legenda, której nie trzeba chyba nikomu przedstawiać. Podniesiona w prezentowanym egzemplarzu do 435 KM moc to aż nadto w takim samochodzie. Nie służy on przecież z racji swoich gabarytów do wyścigów (przynajmniej nie u nas). Tak właściwie to u nas takich samochodów po prostu nie ma. Jest to prawdopodobnie jedyna jeżdżąca, zarejestrowana w Polsce wersja Rebel tego modelu. Absolutna egzotyka. W dodatku egzemplarz ten jest na sprzedaż, więc gdyby ktoś chciał stać się właścicielem tak wyjątkowego pojazdu, którego sąsiad raczej na pewno nigdy sobie nie sprawi, jest ku temu niepowtarzalna okazja.

PROZA ŻYCIA

Załóżmy, że go kupiłeś. Nieważne, z jakiego powodu. Czy chcesz nim jeździć po mieście, ciągać łódź, czy burzyć budynki. Masz go. Jest Twój. I tu pojawiają się bardzo prozaiczne problemy, których do tej pory być może nie miałeś. Gdzie go będę parkował? Bo nie mam przecież tak dużego garażu. Czy muszę wozić ze sobą na pace kanistry z benzyną? Bo co będzie, gdy wyjadę za miasto i akurat nie napotkam odpowiednio blisko żadnej stacji benzynowej, aby napoić tego smoka. Ile zapłacę za ubezpieczenie przy tej pojemności silnika? Bo do tej pory, mając “zwykły” samochód, zbytnio się tym nie przejmowałem. Gdzie go będę serwisował? Bo przecież u nas to unikat. Te wszystkie pytania zapewne zadałbyś sobie przed zakupem, ale jeśli nawet w przypływie emocji kupiłbyś ten samochód nie zważając na nic i dopiero po fakcie powyższe wątpliwości zaświtałyby w Twojej głowie, nie przejmuj się. To wszystko nie jest problemem, a jeśli nawet jest, to przyjemność posiadania tego auta Ci te problemy wynagrodzi. Gwoli ścisłości – zużycie paliwa nie jest aż tak duże, jak można by się spodziewać. Od 12 do 14 litrów na 100 kilometrów podczas normalnej jazdy po mieście. Czy to aż tak dużo? Oczywiście ten wynik można dowolnie mnożyć, ale normalna jazda to właśnie takie liczby – HEMI wyłącza połowę z 8 cylindrów, gdy nie są potrzebne. Parkowanie? Na miejsce w garażu podziemnym raczej się nie zmieścisz, ale możesz zawsze spróbować się dogadać i zajmować dwa. Serwis? W Polsce jest już na tyle dużo warsztatów specjalizujących się w amerykańskich samochodach, że na pewno znajdziesz odpowiedni. Ubezpieczenie? OK, na to rzeczywiście wpływu raczej nie masz i trzeba się pogodzić z rosnącymi stawkami, ale myślę, że przy tym poziomie kwotowym wartości samochodu jest to do przełknięcia.

Skusisz się?

Tekst i zdjęcia: Arkadiusz Kucharski

ZDJĘCIA

Audi RS 6 Avant Performance

ZMĄCONY SPOKÓJ

Podróż pięknym i dzikim samochodem przez takąż samą dziką i piękną krainę. Audi RS 6 Avant Performance w świecie, do którego po prostu nie pasuje.

Audi RS 6 Avant Performance

Cisza. To słowo najczęściej przychodzi mi na myśl. Narzuca się samo. Można powiedzieć, że ją słyszę. Tak – słyszę ciszę. To dobre określenie na sytuację, w której się znalazłem. Rozglądam się, wokoło widać tylko pola i gdzieniegdzie porozrzucane grupy drzew, chwiejące się na wietrze raz w jedną, raz w drugą stronę. Nie ma nic więcej. No, może oprócz tej asfaltowej nitki, na której stoję. I stoi on – Mąciciel Ciszy. Ale o nim za chwilę.

Podlasie to kraina, jakiej nie ma nigdzie indziej w Polsce. Tylko tu można minąć rogatki miasta i za chwilę – a jadąc Mącicielem Ciszy za bardzo krótką chwilę – znaleźć się w miejscu, które z miejską aglomeracją nie ma nic wspólnego. Tego doświadczam tylko tutaj, tej jakby ulotnej granicy, którą przekracza się praktycznie niezauważalnie, a która wprowadza do zupełnie innego świata. Jedziesz i nagle łapiesz się na tym, że wjechałeś do innej czasoprzestrzeni. Na Podlasiu są miejsca, gdzie czas się zatrzymał.

Audi RS 6 Avant
Dzięki pneumatycznemu zawieszeniu, komfort jazdy jest dobry niezależnie od rodzaju nawierzchni. Ale tylko w trybie Comfort.

Audi RS 6 Avant Performance, szczególnie w kolorze ognistej czerwieni, zupełnie tu nie pasuje. Jest w tej krainie niczym statek kosmiczny lub coś jeszcze bardziej absurdalnego. Jest tu po prostu Mącicielem Ciszy. Nie przyszło mi do głowy lepsze określenie tego samochodu, pasujące do tych realiów. Oczywiście nie zawsze musi tak być. To nie jest tylko i wyłącznie ryczący potwór, oznajmiający wszem i wobec, że oto jest, właśnie się zbliża i zamierza zedrzeć asfalt z każdego kilometra pokonywanej drogi. Nie. Ten samochód został przez swoich twórców nauczony również dobrych manier i muszę przyznać, że przemieszczając się wśród tych zapomnianych przez czas wiosek, pól i lasów, chciałem, aby RS 6 swoich dobrych manier używał. Po prostu czułem, że nie wypada inaczej. Nie wypada tak po prostu donośnym dźwiękiem wydechu przerywać tej naturalnej, jakby oczywistej harmonii. Nie wypada ostentacyjnie przegazowywać silnika i strzelać z wydechu, mimo że dla mijanych młodych chłopaków, patrzących z rozdziawionymi buziami, byłoby to pewnie najlepsze motoryzacyjne przeżycie, jakiego doświadczyli. Na własne oczy zobaczyć samochód, który dla nich jest czymś absolutnie nieosiągalnym, jak zresztą dla większości fanów motoryzacji – również tych już bardzo dorosłych. Wystarczy wspomnieć, że testowany egzemplarz kosztuje 803 000 złotych. Zupełnie inną kwestią jest to, że za te pieniądze jest to chyba najlepsze auto na świecie. Pojemne, wystarczająco wygodne, rodzinne kombi, a jednocześnie pojazd, który bez najmniejszego problemu jest w stanie “objechać” prawie wszystko, co porusza się po drogach. Osiągi tego auta są po prostu spektakularne. Przyspieszenie ze startu zatrzymanego, elastyczność, prędkość maksymalna – to wszystko zalicza się do topowej ligi osiągów, nawet biorąc pod uwagę supersamochody pokroju Lamborghini czy Ferrari. To Audi od nich nie odstaje, a przynajmniej się tego zupełnie nie czuje.

Ten wydech niczego nie udaje. Dźwięki, które wydobywa w trybie Dynamic są poezją dla uszu i gdyby nie to, że tryb ten oznacza automatycznie najtwardsze nastawy pneumatycznego zawieszenia, nawet przez chwilę nie chciałbyś go zmienić na inny.

Mijając kolejne kilometry mam coraz większe wrażenie, że mógłbym tak jechać bez końca. Ten samochód daje tak ogromne poczucie wolności za kierownicą, że nie chce się z niego wysiadać. Za oknami przemykają niemi świadkowie historii Podlasia, których jest tu mnóstwo. Przydrożne krzyże i kapliczki, pamiętające jeszcze bardzo dawne czasy. Stare drzewa, które zdaje się, że są tu od wieków. Wreszcie domy, które stoją jeszcze chyba tylko dlatego, że zostały zbudowane na fundamentach wartości i tradycji, które wyznają tutejsi mieszkańcy. Takich ludzi trudno dziś już spotkać. Niby biedni, ale w większości szczęśliwi, bo za niczym nie gonią. Niby nic nie mają, a wszystkim się dzielą. Są serdeczni i pozytywnie nastawieni, a co mnie najmilej zaskoczyło, są wśród nich tacy, którzy znają się na samochodach i bezbłędnie potrafią stwierdzić, że Mąciciel Ciszy ma pod maską 605 KM.

Niby “zwykłe” kombi, ale tak bardzo wyjątkowe. Praktycznie nie ma obecnie konkurencji.

Pakiet RS Dynamic Plus, który można dokupić do wersji Performance, robi świetną robotę. Ceramiczne hamulce i ich skuteczność, którą dane mi było sprawdzić w podbramkowej sytuacji, określam jako warte każdej wydanej na nie złotówki. Reflektory Matrix LED, sportowy mechanizm różnicowy, zawieszenie sportowe RS Plus z Dynamic Ride Control, czy dynamiczny układ kierowniczy – to najważniejsze elementy tego pakietu. Myślę, że RS 6 bez niego nie byłoby „dopełnione”, czegoś by temu autu jednak brakowało. Natomiast gdy wspomniany pakiet jest na pokładzie, to kierowca decyduje, czy samochód ma go wygodnie i statecznie zawieźć do celu, w miarę komfortowo przy tym resorując (mimo 21-calowych felg), czy też ma go tam zawieźć nie zważając na to, czy wspomniany prowadzący jest być może właśnie po obiedzie, czy też nie. Czy ma przeciwwskazania do latania samolotem, czy może jednak być poddawany lotniczym przeciążeniom. Bo chyba do tego można porównać start z pomocą systemu Launch Control, gdy RS 6 każdym milimetrem kwadratowym swoich czterech opon chwyta podłoże z tak niesamowitą skutecznością, że co mniej odporni kierowcy mogliby zemdleć z nadmiaru działających na nich sił. Kolejną fenomenalną opcją możliwą do dokupienia jest sportowy układ wydechowy. Gwoli ścisłości należy wspomnieć, że konfigurując RS 6 Performance można wybrać jeden z trzech układów wydechowych: seryjny, opcjonalny z czarnymi końcówkami, a także sportowy przez bardzo duże „S”. W testowanym samochodzie był ten drugi, który w zupełności wystarcza do tego, aby – gdy tylko kierowca tego chce – oznajmiać wszystkim dookoła, że układ wydechowy RS 6 nie jest pseudo-tuningową zabawką, których pełno w przeróżnej maści pseudo-tuningowanych samochodach. Ten wydech niczego nie udaje. Dźwięki, które wydobywa z siebie w trybie Dynamic są poezją dla uszu i gdyby nie to, że tryb ten oznacza automatycznie najtwardsze nastawy pneumatycznego zawieszenia, nawet przez chwilę nie chciałbyś go zmienić na inny. Bo tylko w tym trybie wydech charczy, strzela, dudni i wydaje z siebie jeszcze inne, bliżej nieokreślone dźwięki. To mieszanka naprawdę uzależniająca, można by jej słuchać bez końca. Do tego stopnia, iż czasami łapałem się na tym, że gwałtownie odpuszczałem gaz podczas przyspieszania, aby tylko doświadczyć, jak gdzieś tam w tyle drży ziemia – prawie że takie wrażenie dają efekty dźwiękowe towarzyszące zabawie w RS 6. Te armaty można oczywiście wyciszyć. I to znacznie. Każdy inny tryb jazdy ustawiony w menu Drive Select powoduje, że do uszu kierowcy i pasażerów nie docierają żadne natarczywe dźwięki wydechu, mogące zakłócać spokój w kabinie. Bo trzeba jasno zaznaczyć, że to auto ma dwa oblicza i na swój sposób łączy je w jedną spójną całość. Można wyczyniać nim na drodze rzeczy, za które powinno się odbierać prawo jazdy, ale można też się spokojnie toczyć, bardzo niespiesznie. Gdy wskazówka obrotomierza pokazuje 1100 obrotów na minutę, a komputer pokładowy zużycie paliwa na poziomie niecałych 7 litrów na 100 kilometrów, zaczynasz się zastanawiać, co takiego dzieje się pod skórą tego samochodu, że przechodzi on taką przemianę. Otóż główną przyczyną tego, że Audi RS 6 Avant Performance – jak na swoje możliwości – można nazwać oszczędnym samochodem, jest system odłączania czterech z ośmiu cylindrów podczas spokojnej jazdy. Skutkuje to tym, że średnie zużycie paliwa z całego testowego obcowania z tym autem wyniosło 11,7 l/100 km. Dla niedowiarków w galerii umieściłem zdjęcie, za którego jakość z góry przepraszam, gdyż zostało zrobione smartfonem tuż przed zwrotem auta. Trzeba zaznaczyć, że to nie jest wynik uzyskany podczas łagodnego muskania pedału gazu z najwyższą uwagą, aby nie wcisnąć go zbyt głęboko. To była jazda nierzadko z wykorzystaniem pełnych możliwości silnika, ze startami w trybie Launch Control, sprawdzaniem elastyczności przy naprawdę dużych prędkościach, czy naciskaniem prawą nogą spustu uruchamiającego dwie wyrzutnie w tylnym zderzaku, aby posłuchać efektów ich pracy. Taka jazda nie sprzyja oszczędzaniu paliwa, tym bardziej wynik na koniec jazd testowych uznaję za fenomenalny.

Audi RS 6 Avant Performance praktycznie nie ma konkurencji. Oczywiście jest Mercedes ze swoim E 63 S 4MATIC+ w wydaniu AMG, jednak tego auta nie można jeszcze kupić – zostało dopiero co zaprezentowane w Genewie. Zanim więc pierwsi klienci odbiorą swoje Mercedesy, to właśnie Audi będzie niepodzielnie rządzić w segmencie wściekłych kombi.

Tekst i zdjęcia: Arkadiusz Kucharski


PODSTAWOWE INFORMACJE

  • Silnik: benzynowy, turbodoładowany, 3993 cm3
  • Skrzynia biegów: automatyczna 8-biegowa                                 
  • Moc maksymalna: 605 KM przy 6100 obr/min
  • Maksymalny moment obrotowy: 700 Nm w zakresie 1750-6000 obr/min
  • Przyspieszenie 0-100 km/h: 3,7 s
  • Prędkość maksymalna: 305 km/h
  • Zużycie paliwa w cyklu mieszanym (dane producenta): 9,8 l/100 km
  • Zużycie paliwa średnio w teście: 11,7 l/100 km
  • Cena egzemplarza testowanego: 803 000 złotych

ZDJĘCIA